Nie na temat #5
- 05 lipca, 2017
- od
- Viola Urban
Jak co środę, mimo natłoku obowiązków i powrotu do domu po 22:00 – piszę Nie na Temat. Tym razem o tym co się zmieniło w moim życiu odkąd mamy w domu psa. Zanim podjęliśmy z Piotrem tę decyzję minęły długie miesiące dyskutowania o rasie. Wybraliśmy Corgi. Jarałam się jak dziki bąk tym, że będziemy mieć pięknego psa. Szukałam w całej Polsce hodowców i nawet jeden piesek będący jeszcze w brzuchu mamy był dla nas wstępnie zarezerwowany. Ale pewnego wieczora pomyśleliśmy, że jeszcze coś sprawdzimy i weszliśmy na stronę schroniska…
To było tuż przed świętami. Wtedy większość schronisk zamyka możliwość adopcji z uwagi na fakt, że wielu ludzi pochopnie kupuje psa na prezent. Mimo wszystko pojechaliśmy zobaczyć śliczną rudą sunię. Niestety nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Piesek warczał, skakał, patrząc mi w oczy wykazywał agresję. Łzy napłynęły mi do oczu, wiedziałam, że się nie dogadamy, że to nie jest odpowiednia chemia. Strasznie śmierdziało, było głośno, psy zachowywały się bardzo emocjonalnie. Mimo wszystko postanowiliśmy przejść przez wszystkie boksy i poznać psiaki.
I wtedy zobaczyłam pod nogami małą klatkę. Dokładnie taką w jakiej siedzi teraz nasza szynszyla. W takiej irracjonalnie małej klatce siedział Hilton – radosny piesek o imieniu nadanym przez schronisko. Zaniemówiłam, uklękłam przy nim, a on jako jedyny pies z całego baraku psów na kwarantannie był spokojny. Co ja mówię, on nie był spokojny. On się uśmiechał. Usiał na pupie, patrzył mi w oczy i szczerzył ząbki. Tak jakby od samego początku wiedział, że uratuję mu dupsko z tej przejściowej sytuacji. Odwróciłam się do Piotrka i powiedziałam „to nasz pies – bierzemy go”. Piotrek jeszcze nie rozumiał. Kilka pytań do opiekunki piesków. Hilton trafił do schroniska dosłownie kilka dni wcześniej, był na kwarantannie ponieważ trafił tam po pogryzieniu. Nie mogłam uwierzyć, że tak radosny pies ma na boku dwie głębokie rany i właśnie zażywa antybiotyk. Na szczęście był w tak dobrym stanie, że mogliśmy go wziąć na spacer. Od razu się zakochałam. Wiedziałam, że ten pies będzie mieszkał w naszym domu.
Plan zakupu rasowego psa naturalnie rozpłynął się w powietrzu. Jedyny problem polegał na tym, że pies musiał przejść długą kwarantannę – musiał przejść antybiotykoterapię. Dopiero po leczeniu antybiotykiem mógł zostać zaszczepiony. Te 4 tygodnie dłużyły się niemiłosiernie. Na domiar złego na przełomie grudnia i stycznia było okrutnie zimno. Przypominałam sobie o moim psie za każdym razem kiedy marzły mi palce w zimowych butach. Dzwoniłam co kilka dni do schroniska zapytać „czy już”. Tuż przed moimi urodzinami zadzwonili. Piesek był gotowy do odbioru. Piotrek pracował wtedy codziennie po 12 godzin, a schronisko było w innym mieście – 70 km od naszego domu. Nie wyobrażałam sobie takiej możliwości, aby mój pies spał kolejną noc w zimnym kojcu. Obdzwoniłam znajomych, Asia i Marcin od razu zgodzili się by pomóc. Oni kochają psy tak samo jak ja. Pojechaliśmy. I znowu ta sama sytuacja. Wszystkie psy wyją, skaczą, szczekają, a on usiadł na tych oblodzonych deskach, patrzy mi się w oczy jakby chciał powiedzieć „wróciłaś” i merda ogonkiem z nieokiełznaną radością. Nigdy tego nie zapomnę. Tego jak wyciągnęliśmy go całego brudnego z kojca w którym było mnóstwo odchodów i miska z lodem zamiast wody. Wypisaliśmy papiery. Cała procedura trwała 15 minut. Za jeden z największych cudów w moim życiu zapłaciłam 80 zł. Nie 3200 jak za rasowego psa z instagrama. 80 zł, które pomoże fundacji uratować inne psy.
I chociaż znajomi i rodzina ostrzegali, że pies to obowiązki, brudne mieszkanie, dodatkowe koszta etc, to ja dzisiaj wiem, że to nie ja robię przysługę Hiltonowi tylko on mi. Dzięki niemu wzruszam się każdego dnia, bo ta psina patrzy na mnie tymi pięknymi wdzięcznymi oczkami. Dzięki niemu mam sporo emocji, kiedy włamuje się do kuchni i zjada pół blachy gryczanego ciasta albo bagietkę prosto od francuza. Dzięki niemu wiem, że nawet jak w domu jeszcze nie ma Piotrka, to ktoś mnie przywita i będzie skakał na 1,5 metra do góry z radości, że znowu jestem. Dzięki niemu częściej spaceruję, poznaję sąsiadów, na plaży zagadujemy obcych ludzi z innymi psiakami. Po prostu dom żyje.
Jeśli się wahasz, pojedź do schroniska, pójdź na spacer, daj sobie szansę na to co ja mam teraz. OTOZ, dziękuję za kolejną miłość. Bez Was nasze życie nie byłoby takie samo.
Dom bez psa to tylko mieszkanie.
Mam na imię Viola Urban i wyzwolę w Tobie apetyt na zdrowe odżywienie. Od ponad 10 lat, razem ze wspierającymi blog ekspertami, dzielę się wiedzą, opinią i inspiracjami kulinarnymi. Czytając nasze wpisy poznasz podstawowe i zaawansowane informacje z zakresu zdrowego odżywiania i nauczysz się gotować naprawdę smacznie. Znajdziesz tutaj teksty merytoryczne, przepisy kulinarne, recenzje produktów, restauracji i książek, a także trochę motywacji i prawdziwych historii. Rozgość się - ten blog powstał dla Ciebie!