Izrael w 4 dni – kulinaria, noclegi i miejsca godne zobaczenia
- 28 maja, 2019
- od
- Viola Urban
2 tygodnie temu wróciłam z niezbyt długiej wycieczki po Izraelu. Za wszelką cenę chciałam odwiedzić ten kraj jeszcze tej wiosny, więc pomiędzy zobowiązaniami związanymi z pracą wyrwałam się na 4 dni do tego niezwykłego miejsca łączącego w sobie kulturę i kuchnie z naprawdę wielu stron świata. Nie ma chyba drugiego takiego miejsca na ziemi, gdzie wpływ na osobowość mieszkańców i ich talerze ma tak wiele czynników. W Izraelu zakochałam się od razu. I chociaż 3 dni przed wylotem trzęsłam się jak galaretka słuchając wieści o atakach rakietowych ze Strefy Gazy, odważyłam się tam pojechać i to była naprawdę dobra decyzja! Czułam się tam naprawdę bezpiecznie, no może poza jedną sytuacją, o której opowiem Wam nieco później.
Dodam tylko na wstępie, że po długich dywagacjach z Piotrem i znajomymi, okazało się, że tylko ja mam takie aspiracje, aby wiosną odwiedzić Izrael. Kierując się zasadą „nie uzależniaj swoich planów od decyzji innych osób” postanowiłam działać. Wrzuciłam na grupie informację, że szukam kompanów podróży i tak znalazłam Olgę. Zupełnie nieznajomą osobę, która postanowiła polecieć ze mną tak daleko licząc na to, że jakoś się dogadamy. Lepiej trafić nie mogłam <3
Loty i transport
Do Tel Avivu można polecieć z wielu miast w Polsce. My wybrałyśmy Poznań. Loty z Poznania na lotnisko Ben Guriona linią Ryanair. Po doliczeniu kosztu wyboru miejsca i 2 bagaży podręcznych udało się kupić bilety w dwie strony w cenie 360 zł. Moim zdaniem cena jest naprawdę korzystna. W końcu lecimy do Azji, a kraj jest tak różnorodny, że znajdziemy w nim namiastki wielu miejsc z całego świata. Ale! Ale! Moja radość z faktu, że upolowałam najtańszą opcję przelotu z maju trwała jakieś kilka godzin. Potem się zorientowałam, że zarezerwowałam bilety na… zły termin <facepalm>
Serio, to był dramat, bo okazało się, że kupiłam bilety w terminie, w którym miałam zaplanowane aktywności zawodowe, których nie dało się przesunąć. Jak do tego doszło, naprawdę nie wiem, ale szczęśliwym trafem okazało się, że nawet w takich liniach lotniczych istnieje coś takiego jak 24 lub 48-godzinny okres karencji po zakupie biletów. Tak więc Olga mnie nie udusiła, znalazłyśmy nowe bilety w podobnej cenie i po długich bojach na chacie Ryanaira udało się zmienić termin na wcześniejszy, z tym, że powrót do Polski zmieniłyśmy na Kraków zamiast Poznania. Decyzja była uwarunkowana tym, że bilet kosztował zdecydowanie mniej.
Wracając do transportu, z lotniska (wtorek) wyruszyłyśmy transportem publicznym, czyli busem, który podwiózł nas niemal na miejsce pierwszego noclegu. Kosztowało nas to niecałe 10 szekli. Pierwszą dobę spędziłyśmy w Tel Avivie.
Od środy miałyśmy już zabukowane auto i poza Tel Avivem poruszałyśmy się już wyłącznie samochodem. To właśnie dzięki 4 kółkom udało nam się zobaczyć tak dużo. Koszt wynajmu auta na 3 doby to to około 800 zł. Do tego dochodzi koszt paliwa (na 1000 przejechanych kilometrów wyszło około 350 szekli, litr paliwa około 6,30, czyli minimalnie drożej niż u nas) oraz zwrotna kaucja (185 dolarów). Auto było dosyć dużym kosztem w zestawieniu naszych wydatków, bo koszt podzieliłyśmy na dwie osoby. Niestety nie udało nam się znaleźć nikogo do kompletu, ale jeśli będziecie podróżować w 4-5 osób to samochód wychodzi o wiele taniej niż komunikacja zbiorowa. Nasze auto Olga wypożyczyła z firmy Hertz.
Jedyny problem z autem był taki, że tankowanie w Izraelu to ciężki kawałek chleba. Na stacjach benzynowych prawie nikt nie mówi po angielsku, a automaty do tankowania mają wyłącznie hebrajskie napisy. W dodatku trzeba mieć jakiś specjalny numer ID, aby wg zatankować samochód. Niestety nikt nie był w stanie nam wyjaśnić jaki to numer i skąd ma go wziąć turysta. Ostatecznie tankowałyśmy na cudze kody, bo inaczej się tego fizycznie zrobić nie dało ;)
Drogi w Izraelu są w naprawdę świetnym stanie. Poruszanie się poza miastem było naprawdę przyjemne i bezproblemowe. Nie polecamy jednak wjeżdżania do starych części miasta, gdzie uliczki są takie wąskie, że można się nieźle poobijać. Lepiej zaparkować nieco dalej i przejść się piechotą niż zostać zastawionym przez innego frywolnego uczestnika ruchu drogowego.
W związku z faktem, że lot powrotny miałyśmy w sobotę, czyli szabat, a w Izraelu nie funkcjonuje komunikacja miejska w tym dniu, zdecydowałyśmy się, aby oddać auto na lotnisku. Zwrot samochodu odbył się bez problemów, bardzo szybko. Na lotnisku byłyśmy 2 godziny przed odlotem i cała procedura kontroli granicznej przeszła sprawnie, choć nie ukrywam, że była bardzo szczegółowa.
Waluta i ceny w Izraelu
Tak jak już wspomniałam, w Izraelu płaci się Nowymi Szeklami Izraelskimi (NIS). Szekle można wymienić już w Polsce, ale kurs wymiany jest zdecydowanie niekorzystny. Ja nie chciałam się bawić w podwójną wymianę, więc kupiłam szekle za 1.15 zł. Dla porównania Olga korzystając z karty Revolut miała zdecydowanie lepsze warunki przewalutowania. Na forum czytałam też, że wiele osób wymienia w Polsce złotówki na dolary, a za granicą dopiero wymienia je na szekle. Podobno opłaca się bardziej, szczerze mówiąc nie sprawdzałam tego dokładnie, bo wolałam to załatwić w Polsce i mieć czystą głowę.
Przed wyjazdem wiele osób straszyło mnie cenami w Izraelu, tymczasem w większości miejsc w Europie ceny są zdecydowanie wyższe. Jeśli ktoś chce wyjechać do Izraela i zrobić to niskobudżetowo, da się. Ja wymieniłam 1000 zł na szekle i powiem szczerze, że gdyby nie fakt, że kupiłam mnóstwo pamiątek dla rodziny i produktów spożywczych, to udałoby mi się spędzić te 4 dni za połowę tej kwoty. Przykładowe ceny: spore pudełko hummusu – 10 szekli, opakowanie oliwek – 15 szekli, 10 świeżych, dużych chlebków pita – 10 szekli, butelka wody – 4 szekle, hummus w restauracji – 16-22 szekle, sabich – 16-25 szekli, pita z falafelem – 20-25 szekli, jagnięcina – 50-75 szekli, pół kilograma chałwy – 20 szekli, sok ze świeżych pomarańczy – 10 szekli, sok z granatu – 12-15 szekli. Naprawdę w Izraelu da się jeść niedrogo, bo jest mnóstwo bezmięsnych i street foodowych opcji. Jeśli ktoś nie ma aspiracji, aby codziennie jeść górę mięsa czy chadzać do ekskluzywnych restauracji, z pewnością naje się do syta za 60-70 zł dziennie.
Noclegi z booking.com
Wszystkie noclegi rezerwowałam za pośrednictwem booking.com. Jedne były ok, inne nieco mniej, ale generalnie wyszłyśmy z założenia, że nie mają być to instafriendly miejsca, bo będziemy tam tylko spać i z samego rana pakować się do wyjścia. Jeśli chcecie zarezerwować te noclegi przez booking zachęcam do wykorzystania mojego kodu polecającego: d4943eae. Wy dostaniecie 50 zł zwrotu za rezerwację na konto, a ja 50 zł do wykorzystania na kolejne pokoje.
- Pierwszy nocleg był w Tel Avivie w Meir’s Florentine Room (TUTAJ). Jest to prywatna kwatera wynajmowana turystom. Nie ma tu recepcji, klatka schodowa straszy i dzieli się łazienkę oraz kuchnię z innymi pokojami. Sam pokój był super, ale łazienka mogłaby być bardziej ogarnięta ;) Lokalizacja dobra. Na jeden przystankowy nocleg można się skusić, ale na dłuższy pobyt nie polecam. Koszt około 300 szekli. Tutaj do dyspozycji było podwójne łóżko i jedno łóżko pojedyncze.
- Drugi nocleg zarezerwowałyśmy w miejscowości Arad w House of Art (TUTAJ). Miejsce na pierwszy rzut oka wygląda na ekscentryczne, ale to był zdecydowanie najlepszy nocleg na wyjeździe. Spałyśmy u starszego małżeństwa, które było dla nas tak miłe, że miałam wrażenie, że odwiedzam moją dawno nie widzianą rodzinę, a nie obcych ludzi. Właścicielka trochę z nami poplotkowała, bo miała świetny angielski, przyniosła nam do kawy daktylowe ciasteczka. Właściciel niestety nie znał angielskiego zbyt dobrze, ale dzięki jego pasji do rzeźby w metalu zrobiłam idealne zdjęcie wchodu słońca w orłem w tle. Gorąco Wam polecam to miejsce, jeśli chcecie uniknąć komercyjnego Ein Bokek, a szukacie noclegu blisko Morza Martwego. Koszt tego noclegu to około 370 szekli. Tutaj były 2 pokoje (sypialnia i salon z rozkładaną kanapą), zadbana łazienka i aneks kuchenny z ekspresem do kawy, lodówką i czajnikiem.
- Trzeci nocleg zaplanowałam blisko Timna Park, czyli w miejscowości Be’er Ora (TUTAJ). To mała miejscowość po środku niczego jest zamknięta z każdej strony bramą. Wjeżdżałyśmy tutaj późno w nocy, ale właściciel zostawił nam otwarte drzwi pokoju i poinstruował telefonicznie naprawdę świetnym angielskim jak trafić na miejsce. Było czysto, wygodnie i blisko do Parku Narodowego. Nocleg naprawdę dobrze sprawdzi się dla kogoś kto chce się wybrać do Timny. Na terenie parku jest też Camping, ale ta opcja nas nie interesowała.
- Ostatniego noclegu nie rezerwowałyśmy z wyprzedzeniem, tylko spontanicznie, już na miejscu. Okazało się, że zdążymy na chwilę wpaść do Jerozolimy i zobaczyć stare miasto w czasie szabatu. Zarezerwowałyśmy zatem nocleg w jakimś tanim hotelu. Cena była dobra, łazienka czysta, śniadanie poprawne, zatem jeśli nie szukacie cudów to możecie zajrzeć TUTAJ. To jakieś 25 minut piechotą od starego miasta.
Plan naszej wycieczki
Bardzo nam zależało, aby upchnąć w tych 4 dniach jak najwięcej miejsc i wrażeń i nie stracić ani chwili na bezproduktywne działania czy odwiedzanie miejsc, które wcale nas nie interesują. Wiem, że sporo osób kojarzy Izrael z ziemią świętą i zabytkami, ale tak naprawdę ani ja ani Olga nie miałyśmy aspiracji, aby wchodzić do każdej świątyni. Nas bardziej interesowała natura, klimat i dobre jedzenie. Trafił swój na swego. Co ciekawe termin naszego wyjazdu obejmował 3 dni świąteczne ;)
Dzień 1 – wtorek (07.05) – Memorial Day / Jom ha-Zikkaron
- lądowanie w Ben Guriona około 17:00 czasu lokalnego
- transport autobusem do Old Jaffy
- nocny spacer nad Morze Śródziemne w okolice latarni morskiej
- wszystkie sklepy były wtedy zamknięte – zostałam z paczką orzeszków w kraju, który miał mnie zachwycić smakiem
- nocleg w Meir’s Florentine
Dzień 2 – środa (08.05) – Independence Day / święto odzyskania niepodległości przez Izrael
- wczesna pobudka w poszukiwaniu jedzenia (walizki zostawiłyśmy w wynajmowanym pokoju, ponieważ była taka możliwość, aby odebrać je później)
- pieszy spacer w kierunku Starej Jaffy (tutaj warto się po prostu zgubić i poskręcać w różne dziwne uliczki w poszukiwaniu murali, rzemieślniczych sklepów z obrazami, wpływów greckich na architekturę tego miejsca)
- śniadanie na tyłach Pchlego Targu (sabich)
- pieszy spacer po porcie rybackim, wędrówka promenadą (tutaj super by się sprawdził rower lub hulajnoga)
- obiad w Hummus Kiki (polecone przez koleżankę cudowne jedzenie!) – tutaj próbowałyśmy jagnięciny, fallafela, hummusu z musabahą, sałatki izraelskiej i świeżutkiej pity. Lokalizację miejsca i menu znajdziesz TUTAJ. W tym miejscu pozytywnie zaskoczył mnie pewien dodatek do hummusu, który zmienia smak o 180 stopni. Mianowicie czosnek smażony z cytryną. To moje nowe uzależnienie!
- chillowanie nad Morzem Śródziemnym
- odbiór samochodu i dojazd autem na Carmel Market (Uwaga! Nie polecam wjeżdżania blisko targu samochodem, uliczki są dramatycznie wąskie!). Tutaj zrobiłyśmy solidne zakupy na najbliższą kolację i jutrzejsze śniadanie oraz kupiłyśmy trochę przypraw. Nie liczyłam dokładnie kosztu zakupów, ale kupiłyśmy tutaj świetny, gęsty i kremowy hummus za 10 szekli, 10 chlebków pita za 10 szekli, ogromne pudełko truskawek, nieśplik japoński i ćwierć wielkiego arbuza za 40 szekli, trochę ogórków, pęk kolendry i daktyle. Jedzenia było naprawdę dużo i wystarczyło nam na cały dzień. Dzięki tej babeczce od hummusu w końcu wiem jak hummus smakować powinien i już nigdy nie dodam do niego oliwy. Hummus to tylko ciecierzyca, tahini, czosnek, cytryna, woda i sól. Nawet nie dodaje się kuminu ani zataru. Wszystkie dodatki smakowe można podać na górze. To co mnie zaskoczyło w Izraelskiej kuchni to to, że w wielu miejscach podaje się do hummusu smażone grzyby albo jajko gotowane na twardo, a fallafele zawsze są mega soczyste! Mogłabym tam jeść bez przerwy. Jedną z najbardziej emocjonujących wydarzeń podczas wyjazdu spotkało nas właśnie podczas zakupów. Zaczęła wyć syrena, na dźwięk której cały tętniący życiem targ zamarł w bezruchu na 2 minuty. Handlarze stanęli na baczność i przestali obsługiwać klientów. Po 2 minutach wszystko wróciło do normy. Nie mogłyśmy sobie wymarzyć lepszego miejsca, aby poczuć ten kontrast tak bardzo.
- odbiór walizek z Old Jaffy i wyjazd w kierunku Morza Martwego.
- zdecydowałyśmy się na trasę bezpłatną drogą wiodącą przez Autonomię Palestyńską, która jest pod kontrolą Izraela. Droga była w idealnym stanie, kontrola obejmowała jedynie szybkie pytanie „skąd jesteście” i „miłej drogi”, a widok na zachód nad pustynią i Morze Martwe był naprawdę zachwycający. Świetne wrażenie robi też zjeżdżanie samochodem w depresję Morza Martwego. Czuć w uszach zmieniające się ciśnienie, a wokół na bezkresie pustyni można doszukiwać się dzikich kóz oraz wielbłądów.
- chociaż liczyłyśmy na to, że uda nam się upchnąć tego dnia jeszcze jedną atrakcję, niestety musiałyśmy pędzić, aby zdążyć na drugi nocleg w miejscowości Arad. Do 20:00 trzeba się było zameldować na miejscu, więc ominęłyśmy całe Morze Martwe i przerzuciłyśmy plany na czwartek.
- za namową naszych hostów wyszłyśmy wieczorem na obchody święta niepodległości (miałyśmy okazję zobaczyć dzieci pryskające w siebie pianką, inne dzieci naparzające się dmuchanymi młotami z flagą Izraela, koncert izraelskiego disco i fajerwerki) – no cóż, to zdecydowanie nie mój klimat, szybko się z tego miejsca ewakuowałyśmy, być może odbiór był kwestią tego, że to małomiasteczkowa impreza. Podejrzewam, że w Tel Avivie opcje spędzenia tego czasu byłyby ciekawsze.
- nocleg w House of Art w miejscowości Arad
Dzień trzeci – czwartek (09.05)
- pobudka o 5:00 na wchód słońca nad pustynią Nagev
- śniadanie na świeżym powietrzu z widokiem na pustynię i Morze Martwe
- wymeldowanie z House of Art
- dojazd samochodem na teren rezerwatu Ein Gedi, czyli swego rodzaju oazy z wielopoziomowym wodospadem. Zdecydowanie warto tutaj przyjechać z samego rana, bo już od 11:00 zagęszczenie turystów bardzo utrudnia zrobienie pięknych zdjęć i odpoczynek. Warto tutaj zabrać ze sobą wygodne, stabilne buty, strój kąpielowy, ręcznik i buty do chodzenia w wodzie. W tym miejscu doświadczyłam jedynej nerwowej sytuacji podczas całego wyjazdu. Podczas naszej wizyty przeleciały nad nami bardzo nisko samolot osobowy i dwa myśliwce robiąc okropny huk. Myślałam, że nas bombardują, ale zaraz potem pomyślałam, że nawet jeśli to ładniejszego miejsca na ostatnie chwile życia nie mogłam sobie wymarzyć. Na szczęście nie było to nic złego, a huk w dużej mierze wynikał z faktu, że z każdej strony były wysokie skały, a to spotęgowało echo. Wycieczka po parku zajęła nam około 2 godziny, a wejście kosztowało około 25-30 NIS.
- kolejny przystanek do Masada. Płaskowyż z ruinami twierdzy sprzed ponad 2000 lat. Z góry rozpościera się oszołamiający widok na miętowy kolor morza martwego i bezkres pustyni. Aż ciężko sobie wyobrazić, że w tak niedostępnym miejscu ludzie stworzyli tak zaawansowaną osadę. Wjazd na Masadę w jedną stronę to dla osoby dorosłej koszt około 50 NIS. W dół zaszłyśmy ścieżką Snake Path. Zajęło to około 40 minut. Ścieżka była bardzo kręta i monotonna. Na górze byłyśmy niedługo, ale można było przesiąknąć klimatem twierdzy na płaskowyżu i docenić jej monumentalność. Polecam szczególnie fanom wykopalisk i historii starożytnej.
- ostatni przystanek tego dnia to Ein Bokek nad Morzem Martwym. Większość plaż jest tam płatna, ale jest też jedna całkowicie darmowa, ale posiadająca przy tym otwartą infrastrukturę sanitarną. Prysznic po kąpieli w morzu martwym jest obowiązkowy, bo wysuszona sól bardzo podrażnia skórę. Polecam zabrać też buty do chodzenia w wodzie. Ja niestety nie miałam i skończyło się to krwawiącymi otarciami o kryształy soli. Generalnie kąpiel w Morzu Martwym jest przyjemna o ile nie masz żadnych ranek i zadrapań. Golenie nóg i pach lepiej wykonać 2 dni wcześniej, aby skóra mogła się zregenerować. W Ein Bokek można też kupić błoto z Morza Martwego i zrobić sobie spa za 10 NIS pod gołym niebem. Podczas kąpieli w tym mocno zasolonym jeziorze warto poszukać wysp solnych. Bardzo instagramowe miejsce to solna wyspa z zasuszonym drzewem. Niestety bez butów i wodoodpornego pokrowca na telefon dopłynięcie tam nie było możliwe. Tak czy inaczej w godzinach popołudniowych takie miejsca są bardzo mocno oblegane, wiec jeśli ktoś marzy o fotce życia to pobudka o 6 rano polecana.
- obiadokolację zjadłyśmy w bardzo hmmm… specyficznym miejscu. Jedyne budżetowe miejsce w Ein Bokek jakie znalazłam to namiot z jedzeniem nazywający się Taj Mahal. Niech Was nazwa nie zmyli, knajpa nie miała nic wspólnego z indiami poza wystrojem. Ewidentnie nikt tam nie ogarniał, ale jedzenie było przyzwoite. Palony bakłażan z tahiną i cytryną, 3 pity, hummus z shoarmą i sałatka wystarczyły na nas dwie w zupełności.
- po posiłku ruszyłyśmy w dosyć długą, prostą drogę na południe w kierunku miejscowości Be’er Ora
- nocleg w Dodek w miejscowości Be’er Ora
Dzień czwarty – piątek (10.05) o zachodzie słońca rozpoczyna się szabat
- rano ogarnęłyśmy walizki i bez śniadania pojechałyśmy do Eilatu
- śniadanie na plaży Mosh Beach oddalonej maksymalnie na zachód
- po śniadaniu pojechałyśmy do Red Canyon. To taka namiastka Stanów Zjednoczonych i Wielkiego Kanionu. Polecam to miejsce z całego serca. Robi wrażenie. W okolicy nie ma w zasadzie innych atrakcji, ale warto tam pojechać, aby zobaczyć co potrafi wyrzeźbić natura.
- kolejnym celem był Park Narodowy Timna. Byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona tym jak doskonałą infrastrukturą turystyczną zarządzali. W ramach biletu wstępu dostałyśmy mapkę z przewodnikiem w języku polskim, pracująca tam Pani wyjaśniła nam trasy i poleciła najlepsze na taką ilość czasu jaką dysponujemy, obejrzałyśmy krótki film dokumentalny w specjalnej sali kinowej o tym jak wyglądały kopalnie miedzi w starożytności, a w ramach pamiątki dostałyśmy do napełnienia buteleczki kolorowego piasku. Samo miejsce można zapewne zwiedzać przez 2-3 dni, ale nawet kilka godzin z autem i dobrymi butami pozwoli nam zobaczyć Filary Salomona, grzyby skalne, stado kozic i starożytne kopalnie. Na terenie parku jest też oaza, w której można trochę odpocząć, zjeść pysznego fallafela i napełnić butelki kolorowym piaskiem. Jest też tutaj sklep z pamiątkami. Koszt wejścia na teren parku to około 50 NIS.
- dojazd autem do Jerozolimy drogą przez Autonimię Palestyńską. Było to w trakcie Szabatu, więc teoretycznie ryzykowałyśmy, oberwanie kamieniem, ale nic złego się nie stało.
- nocleg w hotelu Commodore
Dzień piąty – sobota (11.05) – szabat
- śniadanie w hotelu
- pieszy spacer na teren starego miasta w Jerozolimie
- spokojne, zadbane i czyste dzielnice żydowskie skonfrontowane z targowiskiem pełnym okropnych zapachów, śmieci i hałasu w części muzułmańskiej. Hałas i tłok całkowicie zniechęciły mnie do dalszego eksplorowania tych rejonów. Rażące było to, że na trasie drogi krzyżowej były tylko chińskie gacie, plastik i tandeta… Kupiłyśmy chałwę, kawę, przyprawy, pamiątki i sok ze świeżych pomarańczy i udałyśmy się w kierunku ściany płaczu.
- ściana płaczu to chyba jedyne miejsce w Jerozolimie, które wywarło na mnie naprawdę duże wrażenie. Ta żywa, głośną modlitwa niosąca się po całym placu, autentyczne, tradycyjne stroje i nakrycia głowy. Jakby czas się zatrzymał. Wow! Tutaj trzeba być.
- obiad zjadłyśmy w poleconej na grupie libańskiej restauracji. Padło na jagnięcinę z dodatkami. Dwie duże porcje mięsa, frytki, warzywa, różnorodne pasty i sosy to koszt 150 NIS / 2 osoby. Sporo, ale jagnięcina wszędzie kosztuje więcej niż dania z kurczakiem czy wegetariańskie.
- najedzone wróciłyśmy do hotelu dopakować walizki i udałyśmy się autem w stronę Ben Gurion, aby oddać samochód i dolecieć do domu. Po drodze przez przypadek Google Maps poprowadził nas przez dzielnicę ortodoksyjnych żydów. To nie było zbyt mądre, że w czasie szabatu wjechałyśmy jakby nigdy nic do takiego miejsca. Ludzie chodzili tutaj środkiem ulicy, a my nielegalnie wjechałyśmy tam pojazdem mechanicznym. Wciąż żyję ;)
- oddanie auta było intuicyjne i bezproblemowe
- ostatnie doświadczenie z Izraelem to kontrola graniczna. Rzeczywiście jest to bardzo dokładna procedura, która może być stresująca dla osób, które nie znają dobrze języka albo nie podróżują często. Pierwszy etap to dokładna przepytka. Pan zapytał między innymi o to co mnie łączy z Olgą, czy znamy kogoś z Izraela, czy podczas pobytu ktoś dał nam jakiś prezent, czy mamy w bagażu coś co może przypominać broń, jaki był plan wycieczki, kiedy przyleciałam etc. Generalnie nic strasznego. Jeśli ktoś zna angielski to bez problemu odpowie na wszystkie konieczne pytania. Na tym etapie dostaje się naklejkę na paszporcie i przechodzi się dalej na kontrolę bagażu. Tutaj rzeczywiście trzepanie walizki jest dosyć dokładne. Trzeba otwierać różne przegródki i pozwolić kontrolerom „przebadać” zawartość. Seksowne majtki lepiej schować nieco głębiej ;) Na tym etapie też pojawiały się różne pytania. Jeśli nie masz niczego na sumieniu to będzie to tylko formalność. Nie ma się co stresować na zapas.
Podsumowanie
Podsumowując Izrael to naprawdę godne polecenia miejsce na podróż. Można go liznąć już podczas 4-5 dniowej wycieczki, ale jeśli ktoś chce poznać go dokładniej to 10-14 dni będzie idealne. Nie słuchajcie ludzi, którzy straszą Was cenami z kosmosu, problemami na lotnisku czy innymi dziwnymi historiami. Warto spróbować tego samemu i odwiedzić takie miejsca, które naprawdę chcemy zobaczyć, a nie odtwarzać przewodnika z samymi miejscami #mustsee. Tutaj się warto troszeczkę zgubić, poodkrywać nieznane zakątki, nasiąknąć prawdziwą lokalnością i spróbować różnych lokalnych przysmaków. Myślę, że za jakiś czas tu wrócę. Izrael narobił mi też mega ochoty na Jordanię! Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć z Izraela zajrzyjcie do mojej wyróżnionej relacji na instagramie TUTAJ.
A już za 5 dni ruszam w kolejną wyprawę. Tym razem Korfu razem z Concubinatim i parą znajomych. Trzymajcie kciuki za pogodę.
Zaproszenie na Kaszuby
Będąc w Izraelu nauczyłam się jak powinny smakować tamtejsze dania. W domu już niejednokrotnie je odtwarzałam. Właśnie dlatego na kolejnym weekendzie w Sudomiu będę prowadziła warsztat lekkiej kuchni Izraelskiej w wegetariańskim wydaniu. Przygotujemy wyśmienity hummus w dwóch wersjach smakowych, domową pitę, sabich oraz lekką sałatkę z arbuza oraz mięty. Na wyjeździe oprócz warsztatów kulinarnych zrobię także wykład o tym jak komponować posiłki na diecie wegetariańskiej. W programie zaplanowane są także poranne sesje jogi, spływ kajakowy, wykład o tanim i etycznym podróżowaniu. Wieczorami będziemy spotykać się przy komuniku lub ognisku i plotkować przy kieliszku wina do późnych godzin nocnych. wyjazd tylko dla kobiet <3
Więcej informacji o czerwcowym wyjeździe na Kaszuby znajdziesz TUTAJ.
Mam na imię Viola Urban i wyzwolę w Tobie apetyt na zdrowe odżywienie. Od ponad 10 lat, razem ze wspierającymi blog ekspertami, dzielę się wiedzą, opinią i inspiracjami kulinarnymi. Czytając nasze wpisy poznasz podstawowe i zaawansowane informacje z zakresu zdrowego odżywiania i nauczysz się gotować naprawdę smacznie. Znajdziesz tutaj teksty merytoryczne, przepisy kulinarne, recenzje produktów, restauracji i książek, a także trochę motywacji i prawdziwych historii. Rozgość się - ten blog powstał dla Ciebie!